W zamierzchłych czasach, gdy jeszcze byłam nastoletnim podlotkiem,
moja kuzynka równolatka zaczytywała się w powieściach Krystyny
Siesickiej. Twórczośc tej pani zawsze kojarzyła mi się z ckliwymi
romansidłami dla dorastających panieniek, z reguły jednak miałam coś
innego do czytania i jakoś tak nie udało mi się zweryfikować tej
opinii... do niedawna.
Ostatnio, na fali rozmaitych
dyskusji i powracającym w moim prywatnym RPGowym światku terminie
Dziewczyna Mistrza Gry zdecydowałam się zapoznać z książką pod tym samym
tytułem.
I wiecie co? Dawno nie doświadczyłam równie traumatycznego literackiego przeżycia.
Z
góry zaznaczam, że poniższy przydługawy tekst będzie tendencyjny, pełen
spoilerów, krytyki i mogą (choć nie muszą) pojawić sie słowa
niecenzuralne. Do tego, ku uciesze gawiedzi, pozwolę sobie szafować
cytatami z książki i otwarcie zrzędzić. Zdając sobie sprawę, że nigdy
już nie będę grupą docelową, spojrzę na całośc z punktu widzenia grupy
ocenianej. Wet za wet.
Zacznijmy od tego, że stworzona w
1997 powieść została w 2000 roku wpisana na Listę Honorową IBBY
(gdyby ktoś nie wiedział - to taka ogólnoeurpoejska lista najlepszych i
najbardziej wartościowych książek dla dzieci i młodzieży). Doszły mnie
również słuchy, że znajduje się na liście lektur uzupełniających dla
gimnazjum.
Szczerze mówiąc, nie rozumiem, dlaczego. Za to
pojęłam, czemu kuzynka obrzucała mnie dziwnym spojrzeniem, gdy
wspominałam o swoim hobby.
Dobra. Tyle tytułem wstępu, przechodzimy do mięcha.
Styl
Język,
jakim powieść jest napisana sprawia że bolą zęby. Ni to strumień
świadomości, ni to wynurzenia pensjonarki. Mnóstwo wtrętów nic nie
wnoszących do fabuły, a sama Autorka nie może się wyraźnie zdecydować,
czy narrator jest wszechwiedzący czy spersonalizowany.
—
...A ja mam na imię... Uśmiechnął się, ale raczej do siebie niż do mnie
i dalej przerzucał kostki z ręki do ręki. Nie wyglądał na człowieka
cierpiącego na amnezję. I nie cierpiał.
— Mam na imię Kamil.
Pomyślałam,
że może z jakichś powodów kłamie, bo niby dlaczego tak się zawahał. Nie
kłamał, naprawdę miał na imię Kamil, ale mniejsza z tym.
Jestę mętalistką i czytam w myślach.
Zawiązujemy historię i poznajemy bohaterów
Książka
opowiada o związku dwojga młodych ludzi płci zróżnicownej widzianym
oczami osoby od nich starszej (chwyt u Siesickiej nie tak rzadki).
Narratorką
jest Flora - porzucona przez męża (jak się okazuje w trakcie lektury)
kobieta koło czterdziestki, osobowość histeryczna. Ponoć artystka, bo w
czasie gdy toczy się akcja, ona zajmuje się projektowaniem
scenografii do sztuki teatralnej, co podkreśla ze szczególnym
upodobaniem (i co brzmi conajmniej śmiesznie a na pewno
snobistycznie).
Florę poznajemy w momencie w którym na prośbę
przyjaciółki zgadza się przypilnować jej mieszkania podczas gdy ta
wybywa na zagraniczne wojaże. Psiapsióła wspomina, że w jednym z pokoi
mieszkania (ogromnego, znajdującego się w starej kamienicy) zbiera się
co jakiś czas grupka kolegów syna jej kuzynki i w coś tam sie bawią.
Mili chłopcy, bezkonfliktowi, spokojni, mówi. Ale co ona tam może
wiedzieć, w końcu interesuje ją tylko makijaż i własna uroda i nie
zauważa, co to za bezeceństwa wyprawiają się tuż pod jej nosem.
A
tam młodzież gra w RyPyGy! W ciemnym pokoju, przy świecy! Klamka do
drzwi pomieszczenia (stara i klimatyczna, zakupiona przez chłopaków na
pchlim targu) wygląda jak łeb potwora! na ścianie wisi plakat! AAA
SZATAN!
Niby to Warhammer, ale bohaterowie nosza imiona
typu Tanburix (ja się pytam, co to - Stary Świat czy komiks o
przygodach dzielnych Gallów?). Dodatkowo gracze mówiąc do siebie używają
ksywek które brzmią jak imiona ich postaci. Skandal. A nie lepiej
"Łysy" albo "Siwy"? To takie miłe i młodzieżowe...
Główną bohaterką jest Mariana. Dziewczę młode, wrażliwe i śliczne.
Artystka. Baletnica. Totalna dupa wołowa (pardon my french) gdy
przychodzi do spraw życiowych i praktycznych. Rodzice wysłali ją do
ekskluzywnej szkoły baletowej, ale jakoś nie wzięli pod uwagę tego, że
wszystko kosztuje (nowe profesjonalne buty w tym przypadku). W tej
chwili rodzina całe pieniądze przeznacza na terapię drugiego dziecka,
które niedowidzi i wymaga leczenia. W związku z tym nasza Mania płacze
sobie w deszczu (bo to wszakże tak romantycznie wygląda) i stwierdza
że ona już tańczyć nie będzie, bo nie ma w czym.
Wot, babska logika.
Kiedy
nasza słodka dziewczynka zwierza się swojemu chłopakowi, Kamilowi,
zamiast współczucia budzi w nim głównie irytację swoim brakiem
zaradności życiowej. Dzielny młodzian jednakże ma słabość do panien w
mokrych sukienkach spod których prześwituje bielizna i podejmuje questa.
Pogadawszy trochę tu i ówdzie kombinuje nowe puenty (te buty znaczy).
Teraz przejdźmy do Kamila. Jedynak, z matką uzależnioną
od telewizji i z ojcem, który chce układać życie syna dla jego własnego
dobra.
Obiecujący sportowiec, kiedyś (o zgrozo!) miał przygodę z narkotykami (!!) i woli czytać Sapkowskiego niż Gombrowicza.
Kamil
jest tytułowym Mistrzem Gry, przy czym aż bije po oczach, że Autorka
zupełnie nie ma pojęcia o tym, czym MG tak naprawde się zajmuje (chyba
że świadomie nagina fakty do swojego pomysłu na książkę, ale wtedy o
takie dość... smutne). Przedstawia tę funkcję jako niemalże góru i
coacha, który zna remedium na wszystkie bolączki tego świata i swoimi
graczami zajmuje się ze sprawnością początkującego terapeuty.
Najbardziej
jednak istotnym dla fabuły jest fakt, że dla Kamila najważniejsza
jest kobieta (?) o mocno nieokreslonym statusie ontologicznym i
kretyńskim imieniu, Pia Gizela*.
Z tekstu nie wynika jasno,
czy Pia Gizela jest NPCką czy postacią któregoś z graczy, aczkolwiek
chyba wiąże się to też z bliżej niesprecyzowanym ukazaniem roli MG. Dla
Kamila jest to dziewczyna idealna, mądra, odważna i zaradna (przy
czym nawet nie znamy jej rasy** ani profesji, Wiadomo tylko że ubiera
się w zieloną sukienkę i żółty kapelusz).
Z godnych
uwagi postaci jest jeszcze Paweł. Chłopiec nigdyś nieśmiały i zagubiony,
który grając tró pr0 badassem rozwija w sobie asertywność. Pozwala mu
to postawić się szkolnemu dręczycielowi, ale też sprawia (oho, wchodzi
wątek edukacyjny) że zamazuje mu się granica między grą a prawdziwym
światem.
Fabuła, czyli mindblown (even more spoilers ahead)
Flora
wprowadza się do mieszkania i już na wstępie zaczyna bać się klamki do
pokoju w którym odbywają się sesje (mówiłam, histeryczka) a narracja
książki jasno daje nam do zrozumienia, że owa straszliwa klamka
zapowiada COŚ ZŁEGO.
Jeszcze tego samego wieczoru chłopcy grają i
mamy okazję przeczytać niesamowicie ustereotypizowany opis jednego z
RPGowców (dżinsy, flanelowa koszula w kratę itp, aż dziwne że nie jest
długowłosym bladym gotem), zaś przerażona klamką Flora prawie dostaje
zawału kiedy ze służbówki słyszy dziwne odgłosy. Po chwili okazuje się
ze to kot gospodyni (o którym zapomniała poinformować) a którego to
zwierza gracze zamknęli na czas sesji, żeby nie przeszkadzał.
Kolejna
nielogiczność, w końcu sami byli zamknięci w pokoju a mieszkanie jest
ogromne... zresztą, co im przeszkadzał kot na sesji, futrzaki to
najlepsi turlacze przecież są.
Flora podsłuchuje coś o
Pii Gizeli i wychodzi z założenia że to dziewczyna Kamila i że paskud
najpewniej zdradza Marianę. Mariana cierpi bo uważa że Kamil ją zdradza z
niepewnym ontologicznie snotlingiem który ani chybi jest przebojową
dziewoją z krwi i kości. W pewnym momencie pytają chłopaka wprost, na
co on twierdzi że nie ma żadnej innej dziewczyny, ale one zaczynają
wzajemnie się nakręcać, no bo wiadomo ze faceci to zbóje nikczemne są i
krętacze.
Rzecz jasna, żedna nie zapyta chłopaka o jego hobby, no bo po co.
Lepiej snuć się po korytarzu i podłuchiwać sesje, nie mając pojęcia o
co chodzi o dopowiadając sobie całe teorie spiskowe. Zauważa to Paweł,
który postanawia zabawić się kosztem obu histeryczek i zaczyna
prokurowac ślady działalności Pii Gizeli w prawdziwym życiu, czerpiąc
perwersyjną radość z babskiej szamotaniny. Ba! Przekonuje nawet swoją
siostrę, by przebrała się w zieloną sukienkę i żółty kapelusz i mignęła
kilkukrotnie na ulicy przed Florą i Marianną.
Napięcie rośnie.
Bohaterki czują się zaszczute, a Miś Gry Kamil orientuje się że coś jest
nie tak i chce spotkać się z paniami, by wyjaśnić im wszystko. Te
jednak tchórzą i unikają chłopaka (bardzo dojrzałe, bardzo. Brawo).
Flora zabiera swoje rzeczy, kota (nie swojego) i wyprowadza się z
upiornego mieszkania, a Mariana ma złamane serce i z tego powodu nie
idzie do szkoły, bo bardziej klymatycznie będzie, jak ze łzami
spływającymi po twarzy poćwiczy kroki taneczne przed lustrem w swoim
pokoju.
A Kamil wrzuca jej przez okno róże.
Kurtyna wstydliwie zapada, bo to robi się coraz bardziej żenujące. Fin.
If you wanna write about something - do you research!
Głównym
- i chyba decydującym dla mojego odbioru książki - grzechem popełnionym
przez Autorkę jest potraktowanie tematu gry po macoszemu. Szczerze
mówiąc, gdyby zamiast RPGów wszystko rozbijało się o postac literacką,
czy filmową/serialową (ba! nawet aktora/kę czy inną celebrycką
gwiazdę), pisarka oszczędziłaby grającym odbiorcom "efektu wtf" a
sobie blamażu.
Bohaterowie ponoć łupią w Warhammera. Ponoć.
Jedyne, co pasuje do Starego Świata to przywołana raz Shallya (w liczbie
mnogiej!), k100 i wspomnienie tabeli nagłej śmierci. Za to jak
wspomniane:
— Przepraszam, że ci się wcinam ze
swoimi sprawami, Pia Gizela, ale podaj mi pilnie swoją tabelę nagłej
śmierci, muszę coś w niej sprawdzić.
— Nie zbliżaj się, bo on szykuje cios! Chyba nie nabierzesz się na taką głupią zagrywkę? Rzucaj K100!
Haaalo? jest na sali sens albo logika? SWOJĄ? A podręcznik to nie łaska?
Poza
tym, dziwaczne to i koślawe sformułowanie. Rozumiem jeszcze "rzuć na
spostrzegawczość/trafienie/uniki/dowolna nazwa umiejętności". Czym
innym jest rzut otwarty (kulaj i powiedz co ci wyszło), a czym innym
konkretny test. Już bardziej realistycznie (haha) brzmi jakikolwiek
wstęp do dowolnego podręcznika.
Te rozmowy przypominają kwestie dialogowe z kiepskiej telenoweli, czy innego polskiego serialu obyczajowego.
Ogólnie powieść utrzymuje poziom programów typu "Trudne sprawy" czy
inne "Dlaczego ja", starczy spojrzeć na inny kwiatek, pokazujący jacy to
my źli i mhroczni jesteśmy:
Spojrzała. W ciemnym
pokoju na podłodze siedział Paweł, pochylony nad jakąś dziwną
czerwono-czarną mapą, którą oświetlała gruba woskowa świeca. Na ścianie
za jego plecami wisiał olbrzymi obraz, portret straszliwej kobiety z
wyszczerzonymi zębami i strzechą czarnych, rozwichrzonych włosów. Z oczu
spływały jej krwiste łzy. Flora krzyknęła z przerażenia.
A ja mam nad łożkiem wielką Herezję Horusa. Też mi mecyje.
Książka powinna teoretycznie zmuszać do refleksji i pokazywać
niebezpieczeństwo zatracenia się w nierealnym świecie. W praktyce jest
męcząca i zamiast zadumy wywołuje przede wszystkim irytację. No chyba,
że to ze mnie jest stary zgred, któremu brak wrażliwości i
wyrozumiałości.
* seriously, dude... kto tak nazywa postaci?
** z takim imieniem to może być nawet snotling
Snotling niet. Za dużo sylab. Nie zapmiętała by. Zresztą snotling jako zielońce nie mają płci... Choć to mogło być pisane zanim GW ogłosiło grzybową teorię orkoidów.
OdpowiedzUsuńPodziwiam z całego serca, że przebrnęłaś przez całą książczynę i nie wywaliłaś jej przez okno w trakcie... Zęby bolą... Oczy bolą... jednym słowem, mrokkk i cierpienie. A Siesicka zdecydowanie z researchu i warsztatu powinna dostać dwóję. Kto jej te książki wydaje i dlaczego?
OdpowiedzUsuń